Chanelle
Ten
poranek nie należał do najbardziej udanych. Bywało lepiej. A wszystko to za
sprawą Desirae, która wpadła do mojego pokoju z dzikim piskiem oznajmiając, że
to właśnie dziś jest ten dzień. Z początku nie miałam zielonego pojęcia o czym
ona w ogóle mówi. Że niby jaki dzień? Wyprowadza się wreszcie z domu? A może to
ja się wynoszę? Nie, to by było zdecydowanie zbyt piękne. Dopiero po kilku
minutach mój umysł rozbudził się na tyle, bym zgrabnie połączyła ze sobą
wszystkie fakty. Ucieszona Des oraz wielka, czarna kropka na moim kalendarzu
oznajmiająca, iż nadszedł dzień sądu ostatecznego. To właśnie dzisiaj miałam
udać się razem z tą rudowłosą małpą na koncert One Direction. Na nic zdawały się moje prośby oraz groźby pod
adresem rodziców. Państwo Sharman są zdecydowanie zbyt nadopiekuńczy. Stanęło
na tym, że muszę iść z siostrą na ten koncert. Czy będę mieć coś w zamian? Ależ
skąd! Powinnam się cieszyć, że idę. Niedoczekanie. Co gorsza w to wszystko
wciągnięta została Anastazja. W prawdzie nie mówiła tego na głos ale domyślałam
się, że ostatnią rzeczą na jaką ma ochotę, to wypad na koncert, gdzie będą
piszczące małolaty.
Ze
skwaszoną miną siedziałam nad obiadem, który sama musiałam przygotować tego
popołudnia. Rodzice wyjechali na cały dzień do Doncaster. Mieli tam ponoć
jakieś ważne sprawy do załatwienia. No tak, szło się przyzwyczaić, że gdy
rodzice prowadzą wspólny biznes, to dość często odpowiedzialność za
gospodarstwo domowe spada na najstarsze dziecko. W tym przypadku – mnie. Czym
tak właściwie zajmowali się państwo Sharman? Mieli w całej Anglii sieć
restauracji, w której można było zjeść dobrze, ale też zdrowo. Szkoda tylko, że
ich talent kulinarny nie udzielił się mnie. Nic dziwnego, że Des z Anastazją
patrzyły na swoje talerze trochę nieufnie.
- Czy to da się zjeść? – Zapytała
przyjaciółka, grzebiąc widelcem w papce zrobionej z ziemniaków. – Czy ty aby
nie próbujesz nas otruć?
Desirae
to ja bym z chęcią się w taki sposób pozbyła, ale niestety za dużo by było z
tym zamieszania. Przygotowałam jeden obiad, na który składało się puree z
ziemniaków, gotowana marchewka z groszkiem i coś, co miało przypominać kotlet
mielony, ale podczas smażenia trochę się rozleciało. Gdyby matka to zobaczyła…
No cóż. Przez godzinę biadoliłaby, że jej najstarsza córka ma dwie lewe ręce w
kuchni. A później przez kolejne dwie upierałaby się, iż taki posiłek wcale nie
jest zdrowy.
- Spokojnie, nic wam nie będzie.
- Za wyjątkiem niestrawności – burknęła
Anastazja, niepewnie nabierając marchewkę na widelec. – Nie łatwiej było
zamówić pizzę?
- No jasne. Czemu ja o tym nie pomyślałam
– warknęłam ironicznie. Jak bym miała pieniądze na pizzę, to przecież bym
zadzwoniła. Niestety rodzice uważali, że jeden dzień bez dodatkowych funduszy
damy sobie radę. Oczywiście. Westchnęłam z poirytowaniem. – Młoda, na którą ten
koncert?
- Zaczyna się o osiemnastej – no i znów
uruchomiona została maszynka do gadania. – Ale koło szesnastej dobrze będzie
się już pojawić. Muszę mieć miejsce pod samą sceną!
- Dobra, a w co powinnyśmy się ubrać?
Siostra
stwierdziła, że powinnyśmy ubrać się zwyczajnie, ale przy okazji powinnyśmy
rzucać się w oczy, by chłopacy z One
Direction nas zauważyli. W myślach zaczęłam przeczesywać zawartość swojej
szafy. Wybór był oczywisty. Czarne, obcisłe rurki, sandały na koturnie (oby
mnie te fanki nie podeptały, bo będzie z nimi źle!), a do tego biała bluzka z
głębokim dekoltem. Rzucanie się w oczy mam opanowane do perfekcji. Przecież w
szkole średniej jakoś trzeba było się wyróżniać.
- Desirae błagam, tylko nie zrób mi tam
obciachu – jęknęłam, odsuwając od siebie talerz. – Jeśli spiszesz się
właściwie, to będziesz mogła zabrać mnie na kolejny koncert.
Parsknęłam
śmiechem razem z Anastazją. To przecież było niemożliwe, by Des nie zrobiła nam
obciachu. Ona miała to we krwi!
Anastazja
Nie ma to jak pobudka
z samego rana zrobiona przez tę gówniarę. Wpadła jak oszalała i prawie, że
piszcząc powtarzała, że to dziś. Wiedziałam niestety o co chodzi, ale
widziałam, że Elle oszołomiona krzykiem młodej, nie mogła pozbierać myśli i nie
bardzo ogarniała. No cóż. Co zrobić? Równie dobrze mogłabym skłamać, że czuje
się do kitu i nie mogę iść na żaden głupi koncert. Jednak nie zostawię
przyjaciółki. Została w to wciągnięta przez rodziców i nie mogła odmówić, a mi
nie wypadało, szczególnie, że miałam tu spędzić całe wakacje. Jakoś przeżyjemy.
Mam nadzieję.
- Czy to da się zjeść? – zapytałam
przyjaciółki patrząc na talerz pełen jakiejś papki. Jakiejś. Tak. Innego słowa
nie da się tu użyć. Nie chcę tu obrażać przyjaciółki, która namęczyła się nad
obiadem, ale jak nazwać TO COŚ?! - Czy ty
aby nie próbujesz nas otruć? – w sumie podejrzewam, że mnie chyba otruć by nie
chciała, ale co do młodej nie jestem pewna…
No cóż dziś zjem to, a jutro
znów się nawpycham. Co prawda zdrowej żywności, ale za to świetnie
przygotowanej. Elle powinna trochę posiedzieć z mamą w kuchni i pouczyć się od
niej. Może teraz nie musiałybyśmy w siebie wciskać puree z rozwalonym
kotlecikiem mielonym. Dużo narzekam, a też taka prawda, że mogłam jej pomóc.
Ech. Też ze mnie przyjaciółka. Marudzę, a ostatnio przecież sama schrzaniłam
obiad dla siebie i Alana. Rany jak mi wtedy głupio było.
- Młoda, na którą ten koncert? – Oho…
Elle tymi słowami popchnęła na siebie i na mnie lawinę słów o One… Już nawet mi
się nie chce dokończać nazwy tego zespołu. Koncert o osiemnastej. Super. Zaraz,
zaraz. Co ona powiedziała?! Dobrze, żebyśmy było o szesnastej?! No chyba
oszalała.
Elle zapytała się jak mamy się
ubrać. Desirae powiedziała, że normalnie, ale z akcentem, żeby rzucać się w
oczy. No, moja przyjaciółka już ma pomysł, widzę to po jej oczach. A ja? Hmm…
trudne pytanie w co się ubiorę. Na pewno wezmę moje ulubione szpilki, bo
przecież musze mieć się czym bronić w razie ataku podjaranych fanek. Do tego
mogę przybrać te czarne, obcisłe jeansy z ozdobnymi okrągłymi ćwiekami, w
których tak mnie uwielbia Alan. Do tego może dekolt założę? Hm. W sumie nie
umiem rzucać się w oczy ubiorem. Zachowaniem umiem, bo cóż w tym trudnego. O!
Już wiem! Założę tą bluzke z Croppa.
Biała bluzka w ciapki z lewej strony mająca grube ramiączko, a z prawej krótki
rękaw. O tak!
Z rozmyślań o ubiorze wyrwał
mnie tekst Elle:
- Jeśli spiszesz się właściwie, to
będziesz mogła zabrać mnie na kolejny koncert. – nie wytrzymałyśmy i obie
wybuchłyśmy śmiechem. Taaa. Jasne. Na następny koncert! Śmiech na sali!
Mimo wszystko widzę, że Elle
jest jakaś dziwna. Zawsze była pełna energii. Ostatnio schudła i do tego
dzisiaj snuje się jak cień. Widać, że prawie nie ma siły. Ale może jest to
spowodowane tym koncertem? Może ma dość młodej i po prostu złość ją ciągle
zjada? A może to ja jestem przewrażliwiona? Pewnie tak. Zawsze się martwię
niepotrzebnie. Alan nie raz mi to wytknął. Ech. Jestem jak nadopiekuńcza
mamuśka.
Chanelle
Widziałam
to pytające spojrzenie ze strony Anastazji. No jakże bym mogła je przeoczyć.
Udawałam jednak, że wszystko jest w porządku i nic takiego się nie wydarzyło.
Nie po raz pierwszy odstawiałam prawie cały posiłek, ale spędziłam jeszcze z
przyjaciółką zdecydowanie za mało czasu, by mogła zrozumieć cokolwiek. Nie
chciałam się tym na razie przejmować. A już tym bardziej nie miałam zamiaru
martwić innych swoimi problemami.
- Dobra, czas znaleźć dla nas coś
odpowiedniego – oznajmiłam, wchodząc do pokoju i wskazując wymownie na drzwi
prowadzące do mojej garderoby. Może nie pójdę w ślady moich rodziców; nie
zostanę słynną kucharką. Zamiast tego mogę liczyć na swój dobry gust, który pomoże mi zostać
stylistką. Może nawet dotrę do sławnych ludzi? Jak na razie nie miałam w tej
dziedzinie większych sukcesów.
Moja
garderoba była osobnym pomieszczeniem wielkości dwóch schowków pod schodami.
Nie należała do najmniejszych, ale większe też już widziałam. W przeciwieństwie
do tego, co można było znaleźć w moim pokoju – tutaj panował idealny porządek.
Każda rzecz miała swoje odpowiednie miejsce, którego zazwyczaj nie zmieniała.
Na wysokości mojego wzroku znajdowały się te ubrania, które lubiłam nosić na co
dzień. W rządku ustawione zostały buty. Miałam około czterdziestu par. Na
wieszakach zaś wisiały płaszcze oraz letnie kurtki. Szybko zgarnęłam zestaw dla
siebie. Zerknęłam na zegarek. Jeszcze jakieś pół godziny do wyjścia.
- Ana, ty masz się w co ubrać? –
Zapytałam, zerkając na przyjaciółkę. – Bo gdybyś nie mogła się zdecydować, to
zawsze możesz coś sobie wybrać – uśmiechnęłam się ciepło do rudej. Chwyciłam
ubrania i ruszyłam do łazienki, by wziąć szybki prysznic i przygotować się do
wyjścia.
Zrzuciłam
z siebie stare, mocno już zużyte dresy. Na co dzień lubiłam prezentować się
dobrze wśród ludzi. Odczuwałam satysfakcję, gdy jakiś przystojniak zmierzył
mnie uważnym spojrzeniem. A przecież miałam się czym pochwalić. Zupełnie naga
przeglądałam się teraz w lustrzanym odbiciu. Wystające kości obojczyka,
wyraźnie zarysowane żebra pod cienką warstwą bladej skóry, wąska talia oraz
szczupłe, długie nogi. Kilka razy zdarzyło się nawet, że podszedł do mnie ktoś
z pytaniem, czy przypadkiem nie jestem modelką. To zabawne, ponieważ nigdy
nawet mi to przez myśl nie przeszło. Mimo wszystko przeciętna ze mnie
dziewczyna.
Po
szybkim prysznicu, założyłam swój koncertowy zestaw. Przyszedł czas na makijaż.
Odrobina podkładu. Róż miał za zadanie podkreślić kości policzkowe. Powieki
ozdobiłam cienką, czarną kreską za pomocą eyelinera, a do tego tusz na rzęsy.
Wąskie wargi pociągnęłam bezbarwnym błyszczykiem.
- Gotowa? – Opuściłam łazienkę, sięgając
na półkę po moje ulubione perfumy. Z dołu już dobiegało wołanie Des, która
najwidoczniej zadzwoniła również po taksówkę, którą dostrzegłam z okna mojego
pokoju.
Anastazja
- Za pół godziny wychodzimy! – usłyszałam
stłumiony głos Elle dochodzący z innego pokoju. Siedziałam właśnie w łazience i
robiłam makijaż. Zastanawiałam się nad tym koncertem. Nuda i jeszcze raz nuda.
Może wraz ze starszą Sharman urwiemy się stamtąd, a później młodej wciśniemy
kit, że któraś z nas słabo się czuła?
Gdy wyszłam z tapetą
na twarzy, kocim okiem, podkreślonymi długimi rzęsami i delikatnie czerwoną
pomadką na ustach, moja przyjaciółka akurat wyjmowała z szafy swoje ubrania.
- Ana, ty masz się w co ubrać? – rzuciła
przyjaciółka, a ja powiedziałam, że mam i dziękuję za uprzejmość. Ubierałam się
u niej w pokoju, a ta brała prysznic i robiła się na bóstwo.
Czas mijał coraz
szybciej i nieubłaganie. Koncert się zbliżał wielkimi krokami. O, Elle wyszła z
łazienki, a młoda zaczyna już wrzeszczeć, że pora iść.
- Elle. Chodźmy, bo młoda nas zaraz zje
żywcem – powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko do przyjaciółki, która
odwzajemniła to serdecznym uniesieniem kącików ust.
Obie wystrojone jak na
bal schodziłyśmy na dół, a w tym momencie jak na złość musiało się stać to,
czego dawno już nie doświadczyłam. Niestety los bywa jednak złośliwy…
- Aua! – krzyknęłam z całej siły jaką
miałam w płucach. Nie ma to jak się wyrżnąć na tyłek schodząc po schodach.
Dobrze chociaż, że nie ucierpiał mój i tak już słaby kręgosłup.
- Nic ci nie jest? – Zapytała Elle
pomagając mi wstać.
- Nie. Jakoś przeżyję, ale podejrzewam,
że mam ogromnego siniaka na tyłku…
- Możecie już obie skończyć wygłupy? One
Direction nie będą na nas czekać tylko dlatego, że jakaś sierota w szpilkach
wywinęła orła na schodach – powiedziała Des i wyszła z domu. Dobrze, że była
daleko, a moja przyjaciółka mnie trzymała. Jakbym tą małą za kłaki szarpnęła,
jakbym kopnęła w ten mały tyłek, to by popamiętała tą jak to nazwała „sierotę”.
Siedziałyśmy wszystkie
trzy w taksówce. Hmm. Siedziałyśmy. O mnie raczej się tego powiedzieć nie dało.
Ułożyłam się jedynie na jednym pośladku, bo drugi dawał mi za bardzo do
zrozumienia, że jest poobijany. Nie ma to jak iść na jakiś cholerny koncert
piątki dzieciaków, a chwilę przed tym runąć nie zgrabnie na tyłek. Wraz z Elle
wyjątkowo milczałyśmy, prawdopodobnie było to spowodowane obecnością małej
osóbki, której po dzisiejszym wydarzeniu jeszcze bardziej nie lubię i nadal mam
ochotę jej nakopać. Ta zaś siedziała obok kierowcy i trajkotała o tym zespole.
Opowiadała jak to ich uwielbia, i jak to dzięki swoim wysiłkom namówiła starszą
siostrę oraz jej przyjaciółkę, żeby z nią poszły. Spoko, że facet co chwilę na
nas zerkał, a w oczach miał iskierki śmiechu. W końcu zaczęłam mu współczuć.
Jednak nie był on w tak beznadziejnej sytuacji jak my. To samo słuchałyśmy w
kółko każdego dnia i bez przerwy, a on tylko raz w życiu musiał się z nią
przemęczyć.
- Przepraszam jak długo będziemy jeszcze
jechać? – Zapytała Elle z nutą zmęczenia w głosie.
- Właśnie dojechaliśmy – odpowiedział
wąsaty mężczyzna, który jak widać było, był bardzo rozbawiony energią młodej
Sharman.
~*~
Kaś
Początki bywają trudne. Jeśli kogoś nie satysfakcjonuje to gwarantuję, iż w kolejnych rozdziałach jest zdecydowanie ciekawiej :)
Mnie satysfakcjonuje ;)
OdpowiedzUsuńfajny rozdział czekam na następne :)
OdpowiedzUsuńMam rozumieć, że raz pisze Kaś raz Izzy? Chyba dobrze rozumiem.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to wiadomo początki bywają wprowadzające, ale mnie się tam podoba. A zwłaszcza nienawiść i złość do małej siostrzyczki, ach. Też byłabym wściekła na ich miejscu, ale na dzień dzisiejszy byłabym tam już pierwsza haha. Jestem ciekawa co się wydarzy na tym koncercie.. hmm czekam na kolejny, pozdrawiam! /kufer-szczęścia/