17 listopada 2012

1. I wanna save you.



Chanelle
                Ten poranek nie należał do najbardziej udanych. Bywało lepiej. A wszystko to za sprawą Desirae, która wpadła do mojego pokoju z dzikim piskiem oznajmiając, że to właśnie dziś jest ten dzień. Z początku nie miałam zielonego pojęcia o czym ona w ogóle mówi. Że niby jaki dzień? Wyprowadza się wreszcie z domu? A może to ja się wynoszę? Nie, to by było zdecydowanie zbyt piękne. Dopiero po kilku minutach mój umysł rozbudził się na tyle, bym zgrabnie połączyła ze sobą wszystkie fakty. Ucieszona Des oraz wielka, czarna kropka na moim kalendarzu oznajmiająca, iż nadszedł dzień sądu ostatecznego. To właśnie dzisiaj miałam udać się razem z tą rudowłosą małpą na koncert One Direction. Na nic zdawały się moje prośby oraz groźby pod adresem rodziców. Państwo Sharman są zdecydowanie zbyt nadopiekuńczy. Stanęło na tym, że muszę iść z siostrą na ten koncert. Czy będę mieć coś w zamian? Ależ skąd! Powinnam się cieszyć, że idę. Niedoczekanie. Co gorsza w to wszystko wciągnięta została Anastazja. W prawdzie nie mówiła tego na głos ale domyślałam się, że ostatnią rzeczą na jaką ma ochotę, to wypad na koncert, gdzie będą piszczące małolaty.
                Ze skwaszoną miną siedziałam nad obiadem, który sama musiałam przygotować tego popołudnia. Rodzice wyjechali na cały dzień do Doncaster. Mieli tam ponoć jakieś ważne sprawy do załatwienia. No tak, szło się przyzwyczaić, że gdy rodzice prowadzą wspólny biznes, to dość często odpowiedzialność za gospodarstwo domowe spada na najstarsze dziecko. W tym przypadku – mnie. Czym tak właściwie zajmowali się państwo Sharman? Mieli w całej Anglii sieć restauracji, w której można było zjeść dobrze, ale też zdrowo. Szkoda tylko, że ich talent kulinarny nie udzielił się mnie. Nic dziwnego, że Des z Anastazją patrzyły na swoje talerze trochę nieufnie.
- Czy to da się zjeść? – Zapytała przyjaciółka, grzebiąc widelcem w papce zrobionej z ziemniaków. – Czy ty aby nie próbujesz nas otruć?
                Desirae to ja bym z chęcią się w taki sposób pozbyła, ale niestety za dużo by było z tym zamieszania. Przygotowałam jeden obiad, na który składało się puree z ziemniaków, gotowana marchewka z groszkiem i coś, co miało przypominać kotlet mielony, ale podczas smażenia trochę się rozleciało. Gdyby matka to zobaczyła… No cóż. Przez godzinę biadoliłaby, że jej najstarsza córka ma dwie lewe ręce w kuchni. A później przez kolejne dwie upierałaby się, iż taki posiłek wcale nie jest zdrowy.
- Spokojnie, nic wam nie będzie.
- Za wyjątkiem niestrawności – burknęła Anastazja, niepewnie nabierając marchewkę na widelec. – Nie łatwiej było zamówić pizzę?
- No jasne. Czemu ja o tym nie pomyślałam – warknęłam ironicznie. Jak bym miała pieniądze na pizzę, to przecież bym zadzwoniła. Niestety rodzice uważali, że jeden dzień bez dodatkowych funduszy damy sobie radę. Oczywiście. Westchnęłam z poirytowaniem. – Młoda, na którą ten koncert?
- Zaczyna się o osiemnastej – no i znów uruchomiona została maszynka do gadania. – Ale koło szesnastej dobrze będzie się już pojawić. Muszę mieć miejsce pod samą sceną!
- Dobra, a w co powinnyśmy się ubrać?
                Siostra stwierdziła, że powinnyśmy ubrać się zwyczajnie, ale przy okazji powinnyśmy rzucać się w oczy, by chłopacy z One Direction nas zauważyli. W myślach zaczęłam przeczesywać zawartość swojej szafy. Wybór był oczywisty. Czarne, obcisłe rurki, sandały na koturnie (oby mnie te fanki nie podeptały, bo będzie z nimi źle!), a do tego biała bluzka z głębokim dekoltem. Rzucanie się w oczy mam opanowane do perfekcji. Przecież w szkole średniej jakoś trzeba było się wyróżniać.
- Desirae błagam, tylko nie zrób mi tam obciachu – jęknęłam, odsuwając od siebie talerz. – Jeśli spiszesz się właściwie, to będziesz mogła zabrać mnie na kolejny koncert.
                Parsknęłam śmiechem razem z Anastazją. To przecież było niemożliwe, by Des nie zrobiła nam obciachu. Ona miała to we krwi!

Anastazja
Nie ma to jak pobudka z samego rana zrobiona przez tę gówniarę. Wpadła jak oszalała i prawie, że piszcząc powtarzała, że to dziś. Wiedziałam niestety o co chodzi, ale widziałam, że Elle oszołomiona krzykiem młodej, nie mogła pozbierać myśli i nie bardzo ogarniała. No cóż. Co zrobić? Równie dobrze mogłabym skłamać, że czuje się do kitu i nie mogę iść na żaden głupi koncert. Jednak nie zostawię przyjaciółki. Została w to wciągnięta przez rodziców i nie mogła odmówić, a mi nie wypadało, szczególnie, że miałam tu spędzić całe wakacje. Jakoś przeżyjemy. Mam nadzieję.
- Czy to da się zjeść? – zapytałam przyjaciółki patrząc na talerz pełen jakiejś papki. Jakiejś. Tak. Innego słowa nie da się tu użyć. Nie chcę tu obrażać przyjaciółki, która namęczyła się nad obiadem, ale jak nazwać TO COŚ?!  - Czy ty aby nie próbujesz nas otruć? – w sumie podejrzewam, że mnie chyba otruć by nie chciała, ale co do młodej nie jestem pewna…
                No cóż dziś zjem to, a jutro znów się nawpycham. Co prawda zdrowej żywności, ale za to świetnie przygotowanej. Elle powinna trochę posiedzieć z mamą w kuchni i pouczyć się od niej. Może teraz nie musiałybyśmy w siebie wciskać puree z rozwalonym kotlecikiem mielonym. Dużo narzekam, a też taka prawda, że mogłam jej pomóc. Ech. Też ze mnie przyjaciółka. Marudzę, a ostatnio przecież sama schrzaniłam obiad dla siebie i Alana. Rany jak mi wtedy głupio było.
- Młoda, na którą ten koncert? – Oho… Elle tymi słowami popchnęła na siebie i na mnie lawinę słów o One… Już nawet mi się nie chce dokończać nazwy tego zespołu. Koncert o osiemnastej. Super. Zaraz, zaraz. Co ona powiedziała?! Dobrze, żebyśmy było o szesnastej?! No chyba oszalała.
                Elle zapytała się jak mamy się ubrać. Desirae powiedziała, że normalnie, ale z akcentem, żeby rzucać się w oczy. No, moja przyjaciółka już ma pomysł, widzę to po jej oczach. A ja? Hmm… trudne pytanie w co się ubiorę. Na pewno wezmę moje ulubione szpilki, bo przecież musze mieć się czym bronić w razie ataku podjaranych fanek. Do tego mogę przybrać te czarne, obcisłe jeansy z ozdobnymi okrągłymi ćwiekami, w których tak mnie uwielbia Alan. Do tego może dekolt założę? Hm. W sumie nie umiem rzucać się w oczy ubiorem. Zachowaniem umiem, bo cóż w tym trudnego. O! Już wiem! Założę tą bluzke z Croppa. Biała bluzka w ciapki z lewej strony mająca grube ramiączko, a z prawej krótki rękaw. O tak!
                Z rozmyślań o ubiorze wyrwał mnie tekst Elle:
- Jeśli spiszesz się właściwie, to będziesz mogła zabrać mnie na kolejny koncert. – nie wytrzymałyśmy i obie wybuchłyśmy śmiechem. Taaa. Jasne. Na następny koncert! Śmiech na sali!
                Mimo wszystko widzę, że Elle jest jakaś dziwna. Zawsze była pełna energii. Ostatnio schudła i do tego dzisiaj snuje się jak cień. Widać, że prawie nie ma siły. Ale może jest to spowodowane tym koncertem? Może ma dość młodej i po prostu złość ją ciągle zjada? A może to ja jestem przewrażliwiona? Pewnie tak. Zawsze się martwię niepotrzebnie. Alan nie raz mi to wytknął. Ech. Jestem jak nadopiekuńcza mamuśka.

Chanelle
                Widziałam to pytające spojrzenie ze strony Anastazji. No jakże bym mogła je przeoczyć. Udawałam jednak, że wszystko jest w porządku i nic takiego się nie wydarzyło. Nie po raz pierwszy odstawiałam prawie cały posiłek, ale spędziłam jeszcze z przyjaciółką zdecydowanie za mało czasu, by mogła zrozumieć cokolwiek. Nie chciałam się tym na razie przejmować. A już tym bardziej nie miałam zamiaru martwić innych swoimi problemami.
- Dobra, czas znaleźć dla nas coś odpowiedniego – oznajmiłam, wchodząc do pokoju i wskazując wymownie na drzwi prowadzące do mojej garderoby. Może nie pójdę w ślady moich rodziców; nie zostanę słynną kucharką. Zamiast tego mogę liczyć na  swój dobry gust, który pomoże mi zostać stylistką. Może nawet dotrę do sławnych ludzi? Jak na razie nie miałam w tej dziedzinie większych sukcesów.
                Moja garderoba była osobnym pomieszczeniem wielkości dwóch schowków pod schodami. Nie należała do najmniejszych, ale większe też już widziałam. W przeciwieństwie do tego, co można było znaleźć w moim pokoju – tutaj panował idealny porządek. Każda rzecz miała swoje odpowiednie miejsce, którego zazwyczaj nie zmieniała. Na wysokości mojego wzroku znajdowały się te ubrania, które lubiłam nosić na co dzień. W rządku ustawione zostały buty. Miałam około czterdziestu par. Na wieszakach zaś wisiały płaszcze oraz letnie kurtki. Szybko zgarnęłam zestaw dla siebie. Zerknęłam na zegarek. Jeszcze jakieś pół godziny do wyjścia.
- Ana, ty masz się w co ubrać? – Zapytałam, zerkając na przyjaciółkę. – Bo gdybyś nie mogła się zdecydować, to zawsze możesz coś sobie wybrać – uśmiechnęłam się ciepło do rudej. Chwyciłam ubrania i ruszyłam do łazienki, by wziąć szybki prysznic i przygotować się do wyjścia.
                Zrzuciłam z siebie stare, mocno już zużyte dresy. Na co dzień lubiłam prezentować się dobrze wśród ludzi. Odczuwałam satysfakcję, gdy jakiś przystojniak zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. A przecież miałam się czym pochwalić. Zupełnie naga przeglądałam się teraz w lustrzanym odbiciu. Wystające kości obojczyka, wyraźnie zarysowane żebra pod cienką warstwą bladej skóry, wąska talia oraz szczupłe, długie nogi. Kilka razy zdarzyło się nawet, że podszedł do mnie ktoś z pytaniem, czy przypadkiem nie jestem modelką. To zabawne, ponieważ nigdy nawet mi to przez myśl nie przeszło. Mimo wszystko przeciętna ze mnie dziewczyna.
                Po szybkim prysznicu, założyłam swój koncertowy zestaw. Przyszedł czas na makijaż. Odrobina podkładu. Róż miał za zadanie podkreślić kości policzkowe. Powieki ozdobiłam cienką, czarną kreską za pomocą eyelinera, a do tego tusz na rzęsy. Wąskie wargi pociągnęłam bezbarwnym błyszczykiem.
- Gotowa? – Opuściłam łazienkę, sięgając na półkę po moje ulubione perfumy. Z dołu już dobiegało wołanie Des, która najwidoczniej zadzwoniła również po taksówkę, którą dostrzegłam z okna mojego pokoju.

Anastazja
- Za pół godziny wychodzimy! – usłyszałam stłumiony głos Elle dochodzący z innego pokoju. Siedziałam właśnie w łazience i robiłam makijaż. Zastanawiałam się nad tym koncertem. Nuda i jeszcze raz nuda. Może wraz ze starszą Sharman urwiemy się stamtąd, a później młodej wciśniemy kit, że któraś z nas słabo się czuła?
Gdy wyszłam z tapetą na twarzy, kocim okiem, podkreślonymi długimi rzęsami i delikatnie czerwoną pomadką na ustach, moja przyjaciółka akurat wyjmowała z szafy swoje ubrania.
- Ana, ty masz się w co ubrać? – rzuciła przyjaciółka, a ja powiedziałam, że mam i dziękuję za uprzejmość. Ubierałam się u niej w pokoju, a ta brała prysznic i robiła się na bóstwo.
Czas mijał coraz szybciej i nieubłaganie. Koncert się zbliżał wielkimi krokami. O, Elle wyszła z łazienki, a młoda zaczyna już wrzeszczeć, że pora iść.
- Elle. Chodźmy, bo młoda nas zaraz zje żywcem – powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko do przyjaciółki, która odwzajemniła to serdecznym uniesieniem kącików ust.
Obie wystrojone jak na bal schodziłyśmy na dół, a w tym momencie jak na złość musiało się stać to, czego dawno już nie doświadczyłam. Niestety los bywa jednak złośliwy…
- Aua! – krzyknęłam z całej siły jaką miałam w płucach. Nie ma to jak się wyrżnąć na tyłek schodząc po schodach. Dobrze chociaż, że nie ucierpiał mój i tak już słaby kręgosłup.
- Nic ci nie jest? – Zapytała Elle pomagając mi wstać.
- Nie. Jakoś przeżyję, ale podejrzewam, że mam ogromnego siniaka na tyłku…
- Możecie już obie skończyć wygłupy? One Direction nie będą na nas czekać tylko dlatego, że jakaś sierota w szpilkach wywinęła orła na schodach – powiedziała Des i wyszła z domu. Dobrze, że była daleko, a moja przyjaciółka mnie trzymała. Jakbym tą małą za kłaki szarpnęła, jakbym kopnęła w ten mały tyłek, to by popamiętała tą jak to nazwała „sierotę”.
Siedziałyśmy wszystkie trzy w taksówce. Hmm. Siedziałyśmy. O mnie raczej się tego powiedzieć nie dało. Ułożyłam się jedynie na jednym pośladku, bo drugi dawał mi za bardzo do zrozumienia, że jest poobijany. Nie ma to jak iść na jakiś cholerny koncert piątki dzieciaków, a chwilę przed tym runąć nie zgrabnie na tyłek. Wraz z Elle wyjątkowo milczałyśmy, prawdopodobnie było to spowodowane obecnością małej osóbki, której po dzisiejszym wydarzeniu jeszcze bardziej nie lubię i nadal mam ochotę jej nakopać. Ta zaś siedziała obok kierowcy i trajkotała o tym zespole. Opowiadała jak to ich uwielbia, i jak to dzięki swoim wysiłkom namówiła starszą siostrę oraz jej przyjaciółkę, żeby z nią poszły. Spoko, że facet co chwilę na nas zerkał, a w oczach miał iskierki śmiechu. W końcu zaczęłam mu współczuć. Jednak nie był on w tak beznadziejnej sytuacji jak my. To samo słuchałyśmy w kółko każdego dnia i bez przerwy, a on tylko raz w życiu musiał się z nią przemęczyć.
- Przepraszam jak długo będziemy jeszcze jechać? – Zapytała Elle z nutą zmęczenia w głosie.
- Właśnie dojechaliśmy – odpowiedział wąsaty mężczyzna, który jak widać było, był bardzo rozbawiony energią młodej Sharman.

~*~ 
Kaś
Początki bywają trudne. Jeśli kogoś nie satysfakcjonuje to gwarantuję, iż w kolejnych rozdziałach jest zdecydowanie ciekawiej :)

3 komentarze:

  1. fajny rozdział czekam na następne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam rozumieć, że raz pisze Kaś raz Izzy? Chyba dobrze rozumiem.
    Co do rozdziału to wiadomo początki bywają wprowadzające, ale mnie się tam podoba. A zwłaszcza nienawiść i złość do małej siostrzyczki, ach. Też byłabym wściekła na ich miejscu, ale na dzień dzisiejszy byłabym tam już pierwsza haha. Jestem ciekawa co się wydarzy na tym koncercie.. hmm czekam na kolejny, pozdrawiam! /kufer-szczęścia/

    OdpowiedzUsuń